Nie wiem czy znacie Stefana Wiecheckiego Wiecha i jego
krótkie felietony o Warszawie, gdzie króluje gwara międzywojennej Warszawy.
Teksty są cudowne i okazuje się, że wiele zwrotów można znaleźć i dzisiaj w
naszym języku.. Meduza i lorneta czy seta i galareta na stałe zagościła w
języku i w menu knajpek PRL-owskich, gdzie „alkohol podajemy tylko do
konsumpcji”. Galaretka z nóżek to klasyka, a moja wersja to nóżki ale kurze z
zagrodowego ptaka. Wykwintnie zwane w niektórych kręgach tymbalikami.
Składniki:
zagrodowa kura rosołowa/4 nogi z kury zagrodowej
włoszczyzna z kapustą lub kilkoma brukselkami
woda
2 liście laurowe
po kilka ziaren pieprzu, ziela angielskiego i jagód jałowca
1 duży ząbek czosnku
2-3 gałązki lubczyku
1 puszka groszku
2-3 jaja na twardo
żelatyna na około 2 l płynu
Do dużego garnka nalać wody tyle, żeby na około 4 cm
przykryła ptaka. Dodać łyżeczkę soli, resztę przypraw, lubczyk i pora (z
włoszczyzny), zagotować, usunąć powstałe tzw. szumowiny i na niewielkim ogniu
około 25 min. W tym czasie umyć i obrać resztę warzyw z włoszczyzny i dodać
razem z brukselka do gotującego się kurczaka. Gotowanie dobrego rosołu wymaga
czasu, więc teraz mamy około 1,5-2 godziny czasu zanim przystąpimy do dalszych
czynności. Kiedy rosół jest już gotowy, należy go przecedzić, ostudzić i zebrać
tłuszcz. Przygotować naczynka na galaretkę, do każdego włożyć pokrojona w
plasterki gotowana marchewkę, jajko, groszek zielony i mięso z kurczaka. Rosół
przelać do garnka (trzeba wcześniej określić jego objętość), zagotować, dodać
wyciśnięty przez praskę czosnek, doprawić do smaku, zdjąć z ognia i rozpuścić w
rosole żelatynę wg. opisu na opakowaniu. Gotowym płynem zalać przygotowane
miseczki do pełna, odstawić do zastygnięcia.
Uwaga. Ja nie klaruję wywaru, właśnie dlatego, żeby
galaretki bardziej przypominały tradycyjne nóżki z epoki Wiecha, niż tymbaliki.
Wyglądają świetnie, szkoda że coraz rzadziej goszczą na stołach
OdpowiedzUsuńTo taki klasyk, który warto przypomnieć :)
UsuńBardzo inspirujący wpis :). Nie jestem warszawianką, ale teraz na pewno sięgnę po te felietony ;).
OdpowiedzUsuńHumorystyczne felietony Wiecha to kawałek historii. Są dowcipne, nikogo nie obrażają, a przy tym idealnie maluja tamtą żeczywistość.
UsuńAniu, u nas to danie, właśnie w Twojej, drobiowej wersji, gości na stole coraz częściej :)
OdpowiedzUsuńPomysł z opisem oraz aranżacją w klimatach PRL - genialny! Aczkolwiek pierwsze zdjęcie zachwyca ultra nowoczesną stylizacją :)
Pzdr Aniado
Cieszę się, że tradycja w narodzie jednak nie ginie i że podobał Ci się sposób podania. Przyznam się, że zainspirowała mnie impreza urodzinowa pewnego miłego pana. :)
Usuńuwielbiam to, choć u mnie w domu robi się rzadko to nigdy się o tym nie zapomina!
OdpowiedzUsuńMoja rodzina kocha tą wersję, a ja zdecydowanie wolę ją od tradycyjnej, szczególnie jesli chodzi o przygotowania.
UsuńA to białe cudo to pewnie chrzan?
OdpowiedzUsuńTak to jest chrzan. Bardzo często do chrzanu dodaję odrobinę majonezu i gęstego jogurtu, jest bardziej aksamitny.
UsuńO ho ho, takie rarytaski rzadko na blogach widzę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że znajdziesz u mnie jeszcze kilka takich, które będą Ci pasowały.
UsuńCoś za co mój mąż po stopach by cię całował. Nigdy w życiu sama galarety nie robiłam, bo nie lubię... więc mąż najczęściej jada ją na imprezach rodzinnych. I to co Aurora napisała, rzadkość na blogach kulinarnych
OdpowiedzUsuńZachęcam do zrobienia choćby w celu sprawienia przyjemności mężowi. Zawsze można zmienić proporcje i dać więcej wypełnienia, a mniej galaretki.
UsuńPiękne zdjęcia. Uwielbiam galarety!
OdpowiedzUsuńWitam w klubie wielbicieli galaret
UsuńMimo że sama osbiście nie przepadam to na Twoim zdjęciu wygląda tak fantastycznie, że chyba bym się skusiła :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za uznanie, cieszę się, że zdjęcie zachęciło Cię do spróbowania . Na pocieszenie dodam, że to malutka, tzw. jednoosobowa wersja prawie na jeden gryz. ;)
UsuńPiekne zdjecia! Zadziwiajace jak mozna wyczarowac piekna "biala dame " ze zwyklej galaretki.
OdpowiedzUsuńZrobilabym bo galarety bardzo lubie ale nie umiem "obchodzic sie" z zelatyna.
Bedac malolata uwielbialam galarete( taka o ktorej pisal Wiech) w wykonaniu mojej Babci ze swinek z zagrody Dziadkow. Koniecznie z octem zadna tam cytryna.
Ocet to podstawa, cytryna była dla mięczaków ;) co zaś do żelatyny to ja używam tej w proszku i stosuję proporcje podane przez producenta na opakowaniu. Rozpuszczam ją w gorącym rosole i nie zagotowuję.
OdpowiedzUsuńczysta klasyka :) ale jak ja ją lubię :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem fanka tej klasyki :)
OdpowiedzUsuń