poniedziałek, 24 lutego 2014

Nie podchodzę do pączków – tłusty czwartek


Pączki to dla mnie wielkie wyzwanie i trauma z lat młodzieńczych. Razem z mamą próbowałyśmy kiedyś zrobić coś na kształt pączków. Tak, kształt był idealny, kolor też, smaku niestety nie dało się określić. Pączki-kamienie nadawały się tylko do wbijania gwoździ, zęby można było na nich stracić. Dlatego nie podchodzę do robienia pączków. Dodam, że mama była mistrzynią ciasta drożdżowego i tylko te nieszczęsne pączki kładły się cieniem na jej karierze domowego cukiernika. Pączki kupuję, uważam że tak jest lepiej i dla mnie i dla pączków. W zamian za nie mogę podać wam przepis na oponki lub jak kto woli pączki , które zawsze się udają.







Składniki:
250 g serka homogenizowanego (waniliowego lub nie)
1 jajko
1 łyżeczka sody oczyszczanej
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
około 0,5 kg mąki
olej do smażenia






Serek wymieszać z jajkiem, cukrem i sodą. Dodawać powoli mąkę (mama zawsze mówiła „dodaj tyle ile zabierze ciasto”, co oznacza że w efekcie ciasto musi odstawać od ręki). Na posypanej mąką powierzchni rozwałkować ciasto na grubość około 1 cm. Wykrawać szklanką pączki i środki malutką buteleczką od lekarstw. W głębokiej patelni rozgrzać olej i smażyć pączki na rumiano z oby stron. Oleju powinno być tyle, żeby pączki swobodnie pływały. Usmażone pączki odsączyć na ręczniku kuchennym z nadmiaru tłuszczu i posypać cukrem pudrem.


Pączki najlepiej smakują zaraz po usmażeniu, po kilku godzinach zaczynają lekko twardnieć. Na drugi dzień można je ratować 30 sekundowym pobytem w kuchence mikrofalowej.


czwartek, 20 lutego 2014

Indianin w sałatce – burak „czerwony brat”


Wychowana na powieściach Karola Maya o indiańskim wodzu Winnetou – czerwonym bracie, szlachetnym, odważnym i dobrym towarzyszu Old Shatterhanda tylko takie miałam skojarzenie, kiedy przeczytałam cóż takiego potrafi zdziałać dla naszego organizmu czerwony burak. Z żadnym innym czerwonym bratem nie sposób go pomylić, gdyż Pan Burak we własnej osobie, to samo dobro (z jednym małym wyjąteczkiem – cukrzycy nie powinni przesadzać z jego jedzeniem ze względu na dość wysoki indeks glikemiczny). Właściwie najlepiej jest jeść go w postaci surowej, ale zdaję sobie sprawę iż nie każdemu przejdzie to gładko, więc spieszę donieść, że w postaci warzywa pieczonego też się nada. Burak ćwikłowy jest doskonałym źródłem witamin, betakarotenu, żelaza, wapnia, magnezu, potasu, manganu, sodu, miedzi, chloru, fluoru, cynku, boru, litu, molibdenu, kobaltu oraz rzadko spotykanego w warzywach rubidu i cezu. Burak działa zatem doskonale na obniżenie i utrzymanie niskiego ciśnienia krwi, zmniejszają ryzyko zachorowania na osteooporozę a jego czerwone pigmenty niszczą wolne rodniki. Burak zadba o nasze oczy, włosy, paznokcie i skórę. O buraku można by jeszcze długo, dla mnie najważniejsze jest to, że go lubię i że jest do tego bardzo zdrowy.




Składniki:
6-7 małych buraków ćwikłowych
1 opakowanie (250 g) sera feta
2 duże garście rukoli
1 garść łuskanych orzechów włoskich lub pekan

sos:
sok z ½ cytryny
2-3 łyżki oleju z orzechów włoskich
1 łyżka octu balsamicznego
sól, pieprz do smaku
kilka kropli sosu Worcestershire (opcjonalnie)






Buraki umyć, włożyć do brytfanki (żaroodpornego naczynia lub blaszki do pieczenia ciasta), przykryć folią i piec w nagrzanym do 180 C piekarniku przez około 40-50 minut*. Po upieczeniu buraki ostudzić, obrać, pokroić w dość dużą kostkę. Rukolę umyć i jeśli jest duża porwać na mniejsze kawałki. Fetę pokroić w kostkę. Przygotować sos: podane składniki włożyć do słoika typu twist, zakręcić i energicznie potrząsać do momentu uzyskania gładkiej emulsji. Składniki sałatki wymieszać ze sobą, polać sosem i posypać orzechami, które można wcześniej uprażyć na suchej patelni. Będą miały wtedy intensywniejszy smak co w połączeniu z orzechowym olejem bardzo wzbogaci sałatkę.


* Czas pieczenia buraków zależy od ich wielkości. Najkrócej piecze się małe buraki. Ja sprawdzam ich miękkość wykałaczką, kiedy wbija się łatwo buraki są gotowe.  


wtorek, 18 lutego 2014

Domowa zupka błyskawiczna wg Rachel Khoo

 Każdy ma na sumieniu chińską zupkę lub inną błyskawiczną, gotową, zalewaną wrzątkiem biurową przekąskę. Niezdrowa, naładowana konserwantami, ale jaka przydatna i nie trzeba umieć gotować. Można zjeść o każdej porze i w każdych warunkach, wystarczy tylko trochę wrzątku i mamy „wspaniały gorący posiłek”. Potem przychodzi refleksja, a jak przeczytamy listę składników i poznamy proces produkcji, to już nie jest tak różowo i radość nieco przygasa. Moja propozycja, niestety, wymaga choćby podstawowej umiejętności gotowania, zachowuje jednak charakter ekspresowego posiłku. Daje w zamian zdrowe składniki i pewność, że nie zawiera konserwantów, emulgatorów i sztucznych barwników.


Składniki:
Słoik 0,5 l
2-3 domowe kostki rosołowe lub warzywne*
duża garść cienkiego sojowego makaronu
Ulubione dodatki:
1,5 łyżki kukurydzy z puszki
1,5 łyżki drobno posiekanej papryki czerwonej
1 łyżka tartej marchewki
1 łyżka drobno pokrojonej białej części pora
1 łyżka drobno pokrojonej kapusty pekińskiej
1 łyżka drobno posiekanej dymki
1 łyżka drobno posiekanej natki pietruszki
1-2 plasterki drobno pokrojonej ulubionej wędliny  (niekoniecznie)
1/2 łyżeczki sosu sojowego
pieprz do smaku
1 szklanka wrzątku




Do słoika włożyć makaron i wszystkie składniki zaczynając od kukurydzy, marchewki, papryki, pora, kostek rosołowych (lub w wersji wegetariańskiej domowe kostki bulionu warzywnego), na wędlinie (w wersji wegetariańskiej można użyć wcześniej ugotowanej cieciorki lub fasoli), kapuście pekińskiej, dymce i natce pietruszki kończąc. Do słoika ja dodałam jeszcze sos sojowy, i pieprz. Słoik zakręcamy i zabieramy ze sobą np. do pracy, a kiedy przyjdzie nam ochota wystarczy zalać składniki wrzątkiem, odstawić pod przykryciem na trzy minuty i potem zajadać ze smakiem własną zupkę błyskawiczną.

* ilość domowych kostek bulionowych zależy od tego jak skondensowane w smaku przygotowaliście. Sposób na przygotowanie kostek podałam tu 







Uwaga: 
W przygotowaniu takich zupek nie obowiązują żadne sztywne reguły, można użyć przecieru pomidorowego, zamrożonego wywaru grzybowego, czy np. tartych kiszonych ogórków.

czwartek, 13 lutego 2014

Zgadnij kotku co mam w środku – nadziewane pieczarki



Stojąc w drzwiach kuchni i bacznie obserwując co robię, dziecko skrytykowało mój pomysł na walentynkową kolację „Pieczara, phi, to tylko zwykła pieczara”. Wiem czym się kierowała moja latorośl – nie lubi grzybów, poza ich marynowaną wersją. Ja jednak uważam, że jest to całkiem niezwykła pieczarka, a w towarzystwie kieliszka białego wina bardzo zyskuje na wartości. Kazałam zatem dziecku się wypchać i przystąpiłam do napychania pieczarek nadzieniem.






Składniki(2 osoby):
6 średnich pieczarek
1 średnia cebula
1 jajko
1,5 łyżki siekanej natki pietruszki
1,5-2 łyżki tartego sera pleśniowego*
sól, pieprz
1 łyżka mielonego siemienia lnianego
tarta bułka do panierowania
olej do smażenia






Pieczarki obrać, odciąć nóżki i wydrążyć, zostawiając około 0,5-1 cm  ścianek. Cebulę obrać, bardzo drobno poszatkować, osolić i odstawić. Wszystkie części z wydrążenia pieczarek oraz nóżki drobno posiekać, wrzucić na rozgrzany olej (około 1 łyżki), dodać cebulę i podsmażyć do miękkości cebuli. Przełożyć do miski, wymieszać z natka pietruszki, serem i jajkiem. Przyprawić do smaku. Z solą trzeba uważać, bo sery pleśniowe lub feta są słone, a cebula była już solona. Uzyskana masa powinna być zwarta, w celu jej zagęszczenia można dodać mielonego siemienia lnianego lub tartej bułki. Wydrążone pieczarki wypełnić nadzieniem i każdą pieczarkę, od strony nadzienia, zanurzyć w tartej bułce (przyklei się do wilgotnego nadzienia). Na patelni rozgrzać niewielka ilość oleju, smażyć pieczarki od strony nadzienia kilka minut do zezłocenia się panierki. Odwrócić pieczarki na druga stronę przyrumienić (zajmie to około 2-3 minut), po tym czasie przykryć patelnię pokrywką, zmniejszyć ogień i smażyć pieczarki jeszcze 6-7 minut** Pieczarki można jeść na gorąco i na zimno, jako przystawkę i samodzielne danie.

* można użyć innego ulubionego sera raczej o wyrazistym smaku np. fety

** czas smażenia pieczarek pod przykryciem zależy od ich wielkości.


wtorek, 11 lutego 2014

Kolorowe nutki z sera


Kiedy zobaczyłam je pierwszy raz skojarzyły mi się natychmiast z nutami na pięciolinii i choć słoń mi na ucho w dzieciństwie nadepnął, to nic na takie skojarzenie nie mogłam poradzić. Powtarzając za klasykiem, że śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, ułożyłam więc z tych drobnych kuleczek własna melodię. Melodia jest prosta, taka na jaką stać osobę z moim muzycznym talentem.



Składniki:
250 g sera typu feta
250 g białego półtłustego sera
200 g tartego sera żółtego (raczej ostrzejszego w smaku)
pieprz

do obtaczania:
mieszankę papryk (1 łyżka słodkiej lub ostrej i 1 łyżka wędzonej)
1 pęczek drobno posiekanej natki pietruszki lub szczypiorku
2 garście mieszanki orzechów
2-3 łyżki siemienia lnianego




Fetę i biały ser ugnieść widelcem i dokładnie wymieszać z tartym serem i pieprzem na dość gładka masę. Przygotować składniki do obtoczenia kulek. Pietruszkę/szczypiorek drobno posiekać. Orzechy uprażyć na suchej patelni około 5 min na średnim ogniu i rozdrobnić. Siemię lniane również uprażyć na suchej patelni około 2 minuty. Koniecznie pod przykryciem bo zachowuje się ja kukurydza. Kiedy zaczyna strzelać jest gotowe. Przygotować również mieszankę papryk. Z masy serowej formować zgrabne kuleczki i obtaczać w przygotowanych „panierkach”. Układać kolorami. Dobrze jest nie zapomnieć o wykałaczkach, właśnie takie kuleczki z wbitymi wykałaczkami skojarzyły mi się z nutkami.


piątek, 7 lutego 2014

Cytrusowe złoto czyli smażona skórka pomarańczowa

Uwielbiałam z mamą i babcią smażyć skórkę pomarańczową. Mniej więcej na początku lutego przygotowywałyśmy zapasy, które starczały na cały następny rok. Najpierw zbierałyśmy skórki pomarańczowe, a potem przystępowałyśmy do pracy, a po domu rozchodził się fantastyczny zapach pomarańczy. Mama i babcia oczywiście wszystko robiły na tzw. oko, ale podobno na oko to chłop w szpitalu umarł. Znalazłam w brulionie babci przepis i już się cieszyłam, że sprawa załatwiona, ale niestety przepis zawierał jedynie 3 słowa w składnikach „skórki, cukier, woda”. Wyczucie ile cukru potrzeba i jak długo smażyć skórki odziedziczyłam chyba po nich dlatego strasznie trudno było mi określić precyzyjnie składniki. Udało się.









Składniki:
1 kg skórek pomarańczowych świeżych
(to około 1/2 kg suszonych)
syrop: z 800 g cukru
i 1,5 szklanki wody

















Babcia najpierw zbierała skórki pomarańczowe i suszyła je. Kiedy uzbierała odpowiednią ilość wkładała je do garnka, namaczała na około 30 minut i potem doprowadzała do wrzenia. Gotowała około 1-2 minuty, odlewała wodę i zalewała nową zimną wodą, którą doprowadzała do wrzenia i znowu gotowała 1-2 minuty i odlewała. Postępowała w ten sposób 5 razy. Jeżeli korzystacie ze świeżych skórek pomarańczowych pomińcie etap moczenia ich. Reszta pozostaje bez zmian. Po ostatnim odlaniu wody skórki studzimy i cienkim ostrym nożem usuwamy tyle białej części ile się uda. Im więcej tym lepiej, trzeba tylko uważać żeby pomarańczowa część pozostała w całości. Teraz przygotowujemy syrop z wody i cukru (w garnku o grubym dnie). Kiedy syrop wrze, zmniejszamy ogień i smażymy skórki partiami, z obu stron, aż staną się prawie przezroczyste. Smażymy je na średnim ogniu uważając by syrop się nie przypalił i nie skarmelizował. Kiedy robi się bardzo gęsty dolewamy odrobinę wody. Usmażone skórki przekładamy do wyparzonych słoików, układając je dość ciasno i zalewamy pozostałym po smażeniu syropem. Gorące słoiki zamykamy na spirytus i nie musimy pasteryzować.


Uwaga: babcia smażyła skórki dwukrotnie. Zajmowało jej to dwa dni, ale razem z mamą ulepszyłyśmy jej wersję o dokładne usunięcie białej części skórki. Po tej operacji wystarczy smażyć je raz.