poniedziałek, 27 października 2014

Duszki z gruszki na Halloween


Nie jestem wielką fanką tego święta, ale kreatywność pomysłów na dekorację wnętrz i na potrawy podawane  w ten dzień, wpłynęła na mnie do tego stopnia, że postanowiłam też coś przygotować. Propozycja skromna, ale jest jak najbardziej utrzymana w temacie duchów, strachów i czarownic.
 



Składniki:
5 gruszek (lub po jednej na osobę) koniecznie z ogonkami
400 ml soku jabłkowego w wersji bezalkoholowej lub 200ml soku + 200 ml cydru
kawałek kory cynamonowej
rodzynki lub suszona żurawina po 2 sztuki na każdy owoc
garstka pestek słonecznika

Mus jabłkowy:
2-3 duże jabłka
Odrobina soku jabłkowego/cydru
1 łyżka miodu (nie koniecznie)




Gruszki umyć, obrać pozostawiając ogonki. Dół gruszek przyciąć tak by owoce dobrze stały. Gruszki ustawić w wysokim garnku, wrzucić korę cynamonową i wlać sok/cydr tak by przykrył owoce do 3/4 ich wysokości. Gotować pod przykryciem, na małym ogniu około 20 minut.
Przygotować mus jabłkowy: obrane i utarte lub drobno pokrojone jabłka poddusić pod przykryciem, z dodatkiem soku jabłkowego lub cydru, aż do uzyskania konsystencji musu. Zajmie to krótka chwilę. Mus można osłodzić miodem. Miękkie gruszki, wyjąc z garnka, z sosu usunąć korę cynamonową i zredukować go do połowy objętości gotując już bez przykrycia.

W tym czasie przygotować gruszki do serwowania. Każdemu duszkowi  zrobić oczy  z rodzynek i buzie z pestek słonecznika. Podawać z musem jabłkowym, polane sosem. Dla podkręcenia efektu można użyć krwi z syropu wiśniowego. 


wtorek, 21 października 2014

Kapusta głowa pusta

Kapusta głowa pusta! No właśnie nie zupełnie, zawiera witaminy z grupy B, całkiem dużo witaminy A i C, witaminy E, K i rutyny (w niewielkiej ilości). Z powodu zawartości siarki poprawia wygląd włosów, skóry i paznokci. Jednak najważniejsze, szczególnie dla wegan, jest to, że zawiera wapń, magnez, potas oraz żelazo. Wszystko to w kapuścianej głowie, nie wspominając już o jej kiszonej siostrze, która ratuje nie tylko ciało, ale i duszę. Podobno ma działanie przeciwdepresyjne. To taki nasz swojski antydepresant. Siedząc w promieniach jesiennego słońca nad główką kapusty włoskiej głowiłam się co z niej zrobić. Tradycyjnie podałabym ją ugotowaną w wodzie (jak kalafiora czy fasolkę szparagową) z tartą bułką. Mając jednak w pamięci steki z kalafiora, które kiedyś oglądałam na blogu Lepszy smak postanowiłam eksperymentować i tak powstała kapusta pieczona z orzechową posypką.

Składniki:
1 średnia kapusta włoska
oliwa z oliwek lub olej rzepakowy z pierwszego tłoczenia
2-3 garście orzechów lub ziaren
sól, pieprz
domowe pesto (po 1 łyżce na porcję)














Z kapusty zdjąć wierzchnie liście, które można i trzeba wykorzystać np. do zup, sałatek lub na gołąbki. Wykroić około 1 cm. plastry wzdłuż głąba. Pokrojone w ten sposób kawałki nie rozpadną się. Blachę nasmarować oliwą/olejem ułożyć na niej plastry kapusty i obficie skropić oliwą/olejem, posypać solą i pieprzem. Wstawić do nagrzanego do 190°C  piekarnika i piec około 45 minut. W tym czasie na suchej patelni uprażyć orzechy/ziarenka np. słonecznika i przygotować pesto. Pesto może być tradycyjne lub np. pietruszkowe. Kiedy wierzchnie liście kapusty będą dobrze przypieczone kapusta jest gotowa. Układamy ją na talerzu podajemy z łyżką pesto posypane prażonymi orzechami. Serwowana z dodatkiem kieliszka dobrego czerwonego wina nabiera szlachetności.



wtorek, 14 października 2014

Bakłażan na sposób odesski

Rodzinne korzenie sięgają z jednej strony do Odessy, z drugiej zaś podobno nawet do Włoch i Hiszpanii. Pewnie dlatego uwielbiam gorące i słoneczne lato, co do srogiej zimy, to wolałabym nie wyrażać swojego zdania by nie używać słów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Pewnie też z tego powodu mam sentyment do potraw z tamtych rejonów, a szczególnie gdy jest mi dane spróbować oryginału. Tego przepisu strzeżono w rodzinie jak relikwii. Strzeżono do tego stopnia, że jeśli ktoś opuszczał rodzinną Odessę nie miał szans na poznanie go. Mógł jedynie próbować odtworzyć smak na podstawie wspomnień. Prawo do tej wiedzy mieli tylko Ci którzy zostali w tym pięknym mieście. Przepis był podawany z ust do ust tylko najstarszemu potomkowi, który przyrzekał nie opuszczać miasta i tym samym stawał się strażnikiem rodzinnych tajemnic. Może to prawda, może nie, ale przepis dostałam właśnie stamtąd i tylko ja wiem ile zabiegów mnie to kosztowało. Wiem też, że skoro przepis opuścił Odessę to „strażnik” uznał że można go upublicznić.




Składniki:
5 kg bakłażana
500-800 g czerwonej papryki
3 papryczki chilli
150 g czosnku (2-3 główki)
2,5 łyżki cukru
1 łyżka soli
1 szklanka octu winnego ja użyłam jabłkowego
1 szklanka oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia (w oryginale olej słonecznikowy tłoczony na zimno)
sól i oliwa do smażenia bakłażana (klarowane masło lub oryginalnie olej słonecznikowy)



Bakłażana umyć i pokroić w plastry grubości około 1 cm. W dużej misce układać warstwami obficie soląc każdą warstwę. Odstawić na kilka godzin obciążone kamieniem (ja odstawiłam na całą noc i obciążyłam garnkiem z wodą). Następnego dnia plastry odciśniętego bakłażana smażyć na rumiano z obu stron na mocno rozgrzanej oliwie/klarowanym maśle/oleju słonecznikowym z pierwszego tłoczenia*. Paprykę, chilli umyć, usunąć pestki i szypułki, czosnek obrać. Wszystko razem zblendować. Do powstałego sosu dodać sól, cukier, ocet i oliwę. Ja sos-zalewę zagotowałam, oryginalnie tego się nie robi. W wyparzonych słoikach układać na przemian plaster bakłażana i 2-3 łyżki sosu. Słoiki zamykać na spirytus i pasteryzować około 25-30 minut. Bakłażan jest gotowy do jedzenia po 2 tygodniach, ale im dłużej stoi tym jest lepszy.


* Bakłażan chłonie podczas smażenia spore ilości tłuszczu na którym się smaży więc warto by był on dobrego gatunku.   


czwartek, 9 października 2014

Kuskus bez kuskusu

To miał być kolejny przepis „Z babcinego brulionu”. Robiłam to setki razy, a jeszcze więcej jadłam, z dodatkiem koperku i majonezowo-jogurtowego sosu, jako sałatkę. Przygotowywałam i nigdy nie skojarzyłam jego wyglądu z popularnym kuskusem. Aż pewnego słonecznego, wrześniowego dnia olśniło mnie. Tarte na tarce do jarzyn różyczki kalafiora wyglądają jak kuskus, natychmiast wypróbowaliśmy go w tradycyjnej sałatce tabbuleh – wyszło doskonale nie tylko wizualnie. Ponieważ kuskus podawany jest też na ciepło rozpoczęłam poszukiwania idealnych dodatków, aby wyszło jak najlepiej. Niezastąpiony Internet przyniósł smakowitą propozycję autorstwa Lorraine Pascale, którą wybrałam do zaprezentowania kuskusu bez kuskusu. Dodam, że tej formy kuskusu używałam już także bez dodatków jako uzupełnienie dań kuchni arabskiej.





Składniki:
1 spory kalafior
2 cebule (u mnie czerwone)
2 papryki (u mnie pomarańczowe)
10 cm kawałek żółtej młodej cukini
2 ząbki czosnku
1/2 chilli
1/2 szklanki bulionu z warzyw lub drobiu
1 łyżka oleju sezamowego
1 łyżka oliwy z oliwek
po 1 pełnej garści ziół, ja użyłam koperku, tajskiej bazylii i natki pietruszki
sól i pieprz do smaku





Kalafiora podzielić na różyczki i zetrzeć na tarce - tylko same kwiatki (łodyżki przydadzą się do zupy kalafiorowej). Cebulę i paprykę pokroić bardzo drobno. Podobnie przygotować pozbawioną ziarenek chilii. Cukinię zetrzeć na tarce. Przygotować patelnię z oliwą z oliwek, rozgrzać na średnim ogniu i wrzucić lekko osolona cebulę, smażyć około 4-5 minut uważając żeby się nie przypaliła, Dodać wyciśnięty przez praskę czosnek i smażyć przez około minutę. Dorzucić na patelnię paprykę,  chillli i cukinię, przyprawić do smaku, po kilku minutach dodać kalafiora i bulion. Dokładnie wymieszać i dusić około 10 minut co jakiś czas mieszając. W tym czasie drobno pokroić zioła i przygotować talerz do serwowania potrawy. Kiedy potrawa będzie gotowa (kalafior powinien być nadal lekko chrupiący, ale nie surowy tzw. al dente)  jeszcze ciepłą wymieszać z ziołami i skropić olejem sezamowym. 



piątek, 3 października 2014

Hamburgerowa misja obiadowa

Na fali wegetarianizmu i pustek w lodówce oraz w obliczu nadciągającego głodu przystąpiłam do mission impossible, czyli przygotowania sensownego posiłku dla rodziny. Przejrzałam zawartość spiżarki i lodówki bardzo wnikliwie, a to co znalazłam przyprawiło mnie o dreszczyk emocji. Skończy się na naleśnikach na słodko. Jednak zgodnie z panującym powszechnie w naszym domu przekonaniu, naleśniki z dżemem to deser więc gdzie w takim razie jest obiad? Moje zwoje myślowe prawie uległy przegrzaniu kiedy usilnie pracowały nad tym zadaniem, na szczęście udało się, rodzina zadowolona, danie pożywne i nie na słodko oraz co najważniejsze powstało z tego co było pod ręką. Pełen sukces – mission completed.


Składniki (5 hamburgerów):
2 puszki czerwonej lub czarnej fasoli
1 duża cebula
1 jajko*
1/2-3/4  szklanki dowolnego wypełniacza (tarta bułka, płatki owsiane, otręby itp.)
1 duży ząbek czosnku
garść siekanej natki pietruszki
przyprawy: po łyżeczce chilli, papryki czerwonej, przyprawy myśliwskiej, czubrycy lub innych ulubionych
sól i pieprz do smaku
oliwa do smażenia

Dodatki:
po 1 bułce pełnoziarnistej na osobę
1 pomidor
1 czerwona cebula
sałata lub np. rukola
ketchup, majonez


Fasolę po wyjęciu z puszki opłukać i dokładnie odsączyć na sicie. Zgnieść widelcem lub tłuczkiem do ziemniaków (nie musi być bardzo dokładnie). Cebule zetrzeć na tarce, posolić i zeszklić na łyżce masła klarowanego lub oliwy (tego nie trzeba koniecznie robić), dodać do fasoli, wsypać przyprawy, posiekana natkę pietruszki i wypełniacz (u mnie był to zblendowany, lekko podsuszony kawałek pełnoziarnistego chleba). Spróbować, doprawić do smaku, dodać jajko i wyrobić dokładnie** na jednolita masę. Formować hamburgery, obtaczać je w mące lub otrębach i smażyć na rozgrzanej oliwie po kilka minut z każdej strony. Podawać tak jak klasycznego hamburgera lub tak jak mielone kotlety.

* zamiast jajka można użyć świeżo mielone siemię – ja go nie miałam.
** jeśli masa jest za rzadka trzeba dodać jeszcze trochę wypełniacza lub odrobinę np. mąki fasolowej lub z cieciorki.